Leningrad, gorące dni 19 – 24 czerwca 1991 roku. Na wieść o odbywającym się w Moskwie zamachu stanu twardogłowego pułkownika Janajewa, na ulice i place wylegają nieprzebrane tłumy. Mieszkańcy wyszarpują sobie z rąk ulotki, próbując uzyskać jakąkolwiek informację. Przez morze ludzi co chwila, niczym impulsy elektryczne, przebiegają sprzeczne komunikaty – mnożą się plotki o śmierci Gorbaczowa i Jelcyna. Gdy w kontrolowanej przez puczystów telewizji można oglądać balet „Jezioro łabędzie” (już wcześniej pokazywany przy zmianie władzy w ZSRR), tłum donosi o zabitych na ulicach stolicy i w republikach nadbałtyckich. Do ludzi wypełniających plac przed Pałacem Zimowym, gdzie bolszewicy w 1917 roku wszczęli rewolucję, przemawia Anatolij Sobczak, mer zbuntowanego miasta. Rozbrzmiewają pieśni Władimira Wysockiego i Wiktora Coja, lidera kultowej grupy Kino. Z trybuny recytowane są wiersze, a sztandary z hasłami „precz z komunizmem” czy „faszyzm nie przejdzie” udowadniają, że była kiedyś szansa na inną, antytotalitarną Rosję, która miała swój Majdan.
Film oparty jest w całości na materiałach archiwalnych, w które reżyser tchnął nowe życie. Łoźnica w mistrzowskim stylu analizuje proces przewrotów społecznych, tworząc poruszający portret zbiorowości, która po 73 latach niewoli miała odwagę stanąć i zaprotestować przeciwko powrotowi do władzy komunistów. Potrafi spojrzeć na wydarzenia sprzed ćwierć wieku z dystansem – podniosły nastrój barykad przełamuje wywiadem z popem, który twierdzi, że „do wrogów można strzelać, byle bez nienawiści”. Film jest jak haust świeżego powietrza – pokazuje, że jeszcze niedawno byli w Rosji ludzie, którzy ryzykowali życiem w obronie demokracji i praw człowieka. Wśród setek tysięcy demonstrantów powiewają nawet flagi anarchistów, którzy zdecydowali się poprzeć reformatorski rząd. Czy dziś podobny zryw byłby możliwy? Odpowiedź kryje się w jednym z ujęć, na którym wśród oklaskiwanych przez demonstrantów oficjeli sprawne oko wyławia młodziutkiego Władimira Putina…